Data aktualizacji: 29 marca 2024
Data utworzenia: 15 maja 2023
Przeczytasz w 6 min
Zostanie mamą to dla wielu kobiet jedno z najszczęśliwszych doświadczeń w całym życiu. Jednak dla niektórych z nas jest to często długa i wyboista droga, pełna przeciwności losu…
To miały być zwykłe wakacje nad polskim morzem. Wspólnie z mężem i naszymi maluchami – Nadią, Borysem i Igorem wybraliśmy się do Gdańska. Jak nigdy dotąd czułam, że potrzebuję odpoczynku. Organizacja czasu przy trójce dzieci to nie lada wyzwanie. Trzy razy więcej obowiązków, zadań domowych, zajęć pozalekcyjnych i do tego obiad jak dla wojska. Byłam przemęczona.
Przedłużając sobie radość z zaplanowanego urlopu, codziennie poświęcałam pół godziny, aby odnaleźć ciekawe miejsca, atrakcje turystyczne i restauracje, które będąc w Trójmieście, powinniśmy odwiedzić. Wspólnie z mężem (zwłaszcza od kiedy wychowujemy trójkę rozrabiaków) nauczyliśmy cieszyć się z małych rzeczy.
W końcu nadszedł dzień upragnionego wyjazdu. Nie obyło się oczywiście bez nerwów. Spakowałam walizki za naszą czwórkę. Marcin – mąż, tata i przewodnik wycieczki, nerwowo odbierał ostatnie telefony z pracy. Po dwóch godzinach nareszcie wyruszyliśmy. Wydawało się, że najgorsze już za nami. Niestety, na wysokości Łodzi w naszym rodzinnym aucie wybuchł kryzys. Płacz, awantura i niezadowolenie.
Mruczek – odwieczny towarzysz i „pocieszacz” Nadii został w niepościelonym od rana łóżku. Co teraz? Przecież nie zawrócimy (choć nie ukrywam, że ta szaleńcza myśl przeszła mi przez głowę). Próbowaliśmy załagodzić sytuację, lecz żal i smutek połączony z głodem i zmęczeniem robił swoje i Nadia robiła się coraz bardziej rozdrażniona.
Po kolejnych trzech godzinach podróży dotarliśmy do hotelu. Odetchnęłam z ulgą. W pierwszej kolejności postanowiliśmy pójść zjeść. Z racji tego, że trochę się spóźniliśmy, z kolacji zostały steki, wołowina w sosie kurkowym, kasza gryczana i zestaw surówek… Czyli nic co jedzą nasze dzieci.
Zdenerwowana zaczęłam przyjazd od awantury z kelnerem. Zaabsorbowana produkcją kolejnych argumentów straciłam z oczu naszą ekipę. Po konfrontacji z szefem kuchni i kierowniczką sali zaczęłam ich szukać. Moim oczom ukazał się niecodzienny widok. Cała trójka siedziała grzecznie przy stole, zajadając schabowego z frytkami, które na talerz nakładała im uśmiechnięta brunetka w stroju kucharza.
Późnym wieczorem wybraliśmy się z mężem do restauracji, aby napić się wyczekanego wina. Znów zobaczyłam przemiłą brunetkę. Zaprosiliśmy ją z mężem do stołu – Ewa, bo tak miała na imię, chętnie z nami usiadła. Zaczęła wychwalać nasze dzieci. Grzeczne, mądre i takie radosne – powiedziała. Grzeczne? Ostatnio są okropne. Nie reagują na żadne prośby! – odrzekłam zdenerwowana. W tej samej sekundzie poczułam się trochę nieswojo. Na twarzy Ewy pojawiło się zdziwienie i smutek. Szybko zorientowałam się, że powiedziałam coś, czego nie powinnam. – Może niegrzeczne, ale są – usłyszałam w odpowiedzi.
W czasie urlopu poznaliśmy męża Ewy. Wyznali nam, że od 3 lat bezskutecznie starają się o dziecko. Ostatnio lekarz przekazał im wiadomość, że zapłodnienie będzie możliwe tylko z wykorzystaniem komórek jajowych innej kobiety. Problem w tym, że takich kobiet jak Ewa jest wiele, a dawczyń wciąż za mało.
Ostatnią noc nie spałam w ogóle. Głowę zaprzątało mi tysiące myśli. Nigdy nie sądziłam, że macierzyństwo może być dla kogoś nieosiągalne. Borys i Igor byli pojawili się jeszcze przed naszym ślubem. Nadia była przeze mnie planowana. Zapragnęłam jej i po pół roku byłam już w ciąży. Ot tak.
Nie zdawałam sobie sprawy, jakie mamy szczęście, że są z nami. Tej samej nocy zaczęłam szukać informacji na temat dawstwa komórek jajowych. Okazało się, że moja trzydziestka na karku i trójka dzieci nie są przeszkodą, by podzielić się szczęściem z inną kobietą. Wypełniłam formularz zgłoszeniowy.
Rano przed wymeldowaniem z hotelu podzieliłam się z Ewą tą wiadomością. Była szczerze wzruszona. – Nawet nie wiesz jakie to dla mnie ważne – odparła.
Droga powrotna wyglądała już zupełnie inaczej. Mimo iż Nadia próbowała za wszelką cenę wyjść z fotelika i uskuteczniać balet na tylnym siedzeniu – ja byłam spokojna i cierpliwa. Z pozoru zwykłe wakacje okazały się dla mnie dobrą szkołą tolerancji i pokory.
Po dwóch tygodniach odebrałam telefon z kliniki leczenia niepłodności. Nazajutrz umówiłam się na wizytę. Potem przeszłam serię ważnych i specjalistycznych badań, których prawdopodobnie nigdy bym sama nie zrobiła. Po pierwsze dlatego, że zwyczajnie nie znalazłabym na nie czasu. Po drugie, nigdy nie przeznaczyłabym swojego miesięcznego wynagrodzenia na badania i samą siebie.
Mniej więcej po dwóch tygodniach przeszłam zabieg pobrania jajeczek. Lekarz zalecił mi, abym na siebie uważała i nie przemęczała się. – Żaden problem dla matki trójki dzieci – odparłam! Po samym zabiegu oprócz senności i lekko nabrzmiałego brzucha nie czułam nic. Nic fizycznie. Psychicznie czułam się wspaniale. Czułam, że zrobiłam coś dobrego. I tak właśnie było.