Wyjątkowa historia o podążaniu za własnymi marzeniami, a także o radości i satysfakcji, jaką daje pomoc innym.
Dla niektórych kobiet, zajście w ciążę jest oczywistym etapem życia, który w wydawałoby się naturalny sposób, dostarcza mnóstwo radości. Jednak tak jak to często bywa, to co niektórym przychodzi niezwykle łatwo dla innych stanowi prawdziwe życiowe wyzwanie, które dostarcza mnóstwo stresu, niepewności i cierpienia. Poznajcie historię Anny oraz jej trudną drogę do szczęścia.
Historia z pozoru banalna – Marka poznała na studiach i zakochała się od pierwszego wejrzenia. Niemal każdą chwilę spędzali razem, podróżowali, realizowali pasje. Potem przyszedł czas na poważniejsze kroki – wspólne mieszkanie, w końcu decyzja o małżeństwie… Rok po ślubie Ania zaczęła myśleć o dziecku. Najpierw długo czekała na odpowiedni moment, by podjąć temat. Marek też chciał rodziny, ale to ona, gdy zaczęli starać się o potomka, czytała poradniki, udzielała się na forach i czekała. Mijały miesiące, a testy ciążowe uparcie wskazywały wynik negatywny. Każda wzmianka o dziecku przy Marku kończyła się kłótnią. Ania desperacko pragnęła zostać matką, on źle znosił presję. Lekarze stwierdzili niepłodność wynikającą z fatalnych parametrów nasienia Marka.
To był początek końca. Po dwóch latach starań i kilku wizytach u specjalistów oddalili się od siebie zupełnie. Uciekali w pracę, rutynę, milczenie. Ani nie było w domu, gdy Marek się wyprowadzał. Zostawił tylko list. Resztę formalności załatwili przez pośredników. Zbierała się kolejne dwa lata, popadając w coraz większą rezygnację.
Nowa miłość była jak zastrzyk energii i nadziei. W wieku 32 lat Ania ponownie wyszła za mąż. Wróciły marzenia o dziecku. Wiedziała, że teraz będzie trudniej, była w końcu starsza. Z drugiej strony była przekonana, że im się uda. Gdy dowiedziała się, że jest w ciąży, przez pierwsze tygodnie mówiła tylko o tym. Podczas jednej z wizyt kontrolnych, w poczekalni gabinetu ginekologicznego, usłyszała rozmowę dwóch młodych kobiet. Jedna z nich nie miała swoich jajeczek. Nie mogła zostać matką tak jak kiedyś ona.
Po narodzinach synka Ania zaczęła interesować się tematem dawstwa. Na forach huczało – kobiety żaliły się, że czas oczekiwania na komórkę dawczyni wynosi nawet rok. To rok, w którym można wszystko stracić.
Długo rozmawiała z mężem – czy to będzie moje dziecko, czy organizm nie zareaguje źle na leki, czy to boli, co na to prawo, jakimi rodzicami będą ludzie, którzy wybiorą jej komórkę. Wątpliwości było wiele. W Klinice INVICTA lekarze opowiedzieli o całym procesie i odpowiedzieli na ich pytania. Decyzję podjęła w dzień, kiedy syn po raz pierwszy odwzajemnił jej uśmiech.
Chciała pomóc chociaż jednej kobiecie, której los odmówił szczęścia, jakie niesie macierzyństwo. Badania kwalifikujące Anię do bycia dawczynią wypadły prawidłowo. Przeszła etap stymulacji i zabieg pobrania komórek. Wychodziła z Kliniki z myślą, że podzieliła się czymś ważnym.